sobota, 27 października 2018

nowojorski słownik ponglish - weź tą baksę z bejmentu i wyrzuć do gabecia na jardzie

manhattan taksówki nowy jork

Ze Stanów Zjednoczonych wróciłam kilka miesięcy temu, ale jednak ta wyprawa została mi mocno w pamięci i często wracam do niej wspomnieniami. Im dalej od wyjazdu, tym bardziej tęsknię za powrotem. Człowiek jest przekorny i nigdy nie jest zadowolony z tego, co ma w danym momencie, a jak mu się to odbierze, to zaczyna tęsknić. Za wszystkim. Kiedy widzę na blogach jakieś zdjęcia z Nowego Jorku, poznaję miejsca czy kojarzę oznaczenia drogowe, to nie mogę się doczekać, kiedy znów tam będe, mimo że będąc tam narzekałam na tłumy, upały i inne rzeczy. Nie wspomnę już o zachodnim wybrzeżu bo za Seattle tęsknię najbardziej i czuję, że jeszcze mam tam wiele do zobaczenia.

manhattan w budowie nowy jork

Ponglish - co to takiego?

Dzisiaj wrócę do tematu Polonii nowojorskiej i języka "polisz-inglisz" oficjlnie zwanego "ponglish". Tak jak wspominałam już kiedyś, Polacy którzy długo mieszkają w Nowym Jorku nie mówią taką czystą polszczyzną, jak w Polsce. Zawsze mnie to denerwowało i wyprowadzało z równowagi. Uważałam, że szpanują tym, że nauczyli się trochę angielskiego i udają, że nie mogą przypomnieć sobie prostych słów. Jednak teraz wiem, że działa to troszkę inaczej. Kiedy na co dzień używamy angielskiego i w tym języku wiele nazw jest krótszych, prostszych i jednowyrazowych to łatwiej nam i szybciej do głowy przychodzą te właśnie słowa. Czasem dłuższa chwilę nam zajmie zanim przypomnimy sobie słowo po polsku, bo ciągle słyszymy, czytamy te nazwy po angielsku, a niektóre z nich nawet nie mają typowych polskich odpowiedników. I kiedy chce się użyć tych angielskich w polskim zdaniu, trzeba je też odpowiednio odmienić przez polskie przypadki, dlatego wymowa też jest kompletnie spolszczona i z prostych słów czasami wychodzą zabawne twory, nie wiedzieć czemu często rzeczowniki zmieniane są na rodzaj żeński, jak na przykład "baksa", czy "sajna", ale to tym za chwilę.

Jako filolog i pasjonat językoznawstwa uważnie obserwuję te zjawiska, czasem notuję, szukam pochodzenia tych słów i zastanawiam się dlaczego Polacy akurat tak to odmieniają, a nie inaczej. Nie oceniam i nie krytykuję, ponieważ to mnie bardziej fascynuje niż razi i w podobny sposób powstawał i cały czas powstaje, bo się zmienia, nasz język polski w Polsce. W dziesiątkach tysięcy słów można liczyć zapożyczenia, głównie z łaciny, greki, niemieckiego, francuskiego, angielskiego czy włoskiego, które już dawo weszły do naszego języka i nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nie pochodzą z języków słowiańskich.

Słownik języka nowojorskiej Polonii

Tak to już jest. Ale przejdę do rzeczy. Najpierw podam listę słów, które mnie urzekły i zostawię ją Wam bez tłumaczenia. Spróbujcie sami odgadnąć, co te słowa znaczą. Starałam się zapisać fonetycznie, tak jak jest to wymawiane, więc nie będzie to fonetyczny zapis z jezyka angieskiego, ale spolszczona odmiana i wymowa. Kto odgadnie wszystkie? Poniżej możecie znaleźć tłumaczenia (w danym kontekście) tych słów, które najbardziej zapadły mi w pamięci:
syrio, gabeć, insiurans, zczardżować na fi, wyprintować, apoitment, skonfjuzować, kłodra, tiket, bejsment, sajna, baksa, śrymsy, jard, szakinbak, hjumid, arkondyszyn, likiernia, dacyt, ejsi, dziong, kakroć, korner.

Część z nich jest prosta, ale podejrzewam, że z niektórymi możecie mieć mały problem.

zatłoczony manhattan o poranku

Co chcesz na śniadanie? Może być mleko z syriem?

SYRIO [ang. cereal] - płatki na mleko

Moje ulubione słowo, którego czasem sama używam, trochę na przekór, a trochę dlatego, że jest o wiele krótsze od polskiego i jednocześnie bardziej ogólne. Płatki zawsze kojarzą mi się z kształtem płatków i nie wiem czy na przykład te kulki też mogę nazwać płatkami.

polska dzielnica queens

Weź tą baksę z bejmentu i wyrzuć do gabecia na jardzie, tam na kornerze, bo nam się kakrocie zalęgną.

BAKSA [ang. box] - pudełko, skrzynka
BEJSMENT [ang. basement] - piwnica
GABEĆ [ang. garbage] - śmieci
JARD [ang. yard] - w tym kontekście ogródek przy domu, ale też jednostka miary
KORNER [ang. corner] - róg albo kąt
KAKROĆ [ang. cockroach] - karaluch

manhattan i brooklyn

Idę wyprintować dokumenty, bo jutro mam apojtment w sprawie mojego insiransu.

WYPRINTOWAĆ [ang. outprint] - wydrukować
APOJTMENT [ang. appointment] - spotkanie, wizyta
INSIURANS [ang. insurance] - ubezpieczenie

Insiurans to ubezpieczenie. Tam nikt nie używa polskiego słowa. Po prostu łatwiej jest mówić tym słowem, jakie mamy na dokumentach, a poza tym "insiurance" ma trochę inne zasady niż nasze ubezpieczenia, więc bezpieczniej używać tego konkretnego słowa.

bedford brooklyn kamienica

Nie zauważyłem sajny i zaparkowałem tam, gdzie nie wolno, musze teraz zapłacić tiketa, bo mnie zczardżują na dodatkowe fi.

SAJNA [ang. sign] - znak
TYKET [ang. ticket] - mandat
ZCZARDŻOWAĆ - [ang. charge] - pobrać (opłatę za coś)
FI - [ang. fee] - opłata

nowy jork zakupy shopping sklepy buty

Czułam się skonfjuzowana, kiedy patrzyłam na te wszystkie budynki i nie wiedziałam w którą stronę poszła moja mama.

SKONFJUZOWANY [ang. confused] - zdezorientowny, zmieszany, zażenowany, zagubiony

Skonfjuzowany to też jedno z moich ulubionych słów. W języku polskim nie mamy idealnego odpowiednika, bo nie dokładnie chodzi nam o zdezorientowany, zmieszany albo zażenowany, a często nam go brakuje, więc lepiej użyć spolszczonego "confused".

siatka ulic na manhattanie

Ale dzisiaj gorąco i jeszcze ten hjumid, włącz erkondyszyn.

HJUMID [ang. humid] - wilgotność (powietrza)
ERKONDYSZYN / EJSI [ang. air-condition / AC] - klimatyzacja

stary amsterdam nowy amsterdam kamienice

Pójdę do likierni po wino i kupię po drodze śrymsy na kolację. 

ŚRYMSY [ang. shrimps] - krewetki
LIKIERNIA [ang. liquor store] - sklep alkoholowy


- Czy mogłaby mi pani rozmienić to na kłodry i dać jeszcze jednego szakinbaka na te dziongi? 
- Proszę, coś jeszcze?
- Dziękuję, dacyt.

KŁODRA [ang. quarter] - ćwierćdolarówka
SZAKINBAK [ang. shopping bag] - reklamówka
DZIONG [ang. junk] - coś niepotrzebnego, śmieć
DACYT [ang. that's it] - to tyle, to wszystko

I dacyt.

widok na manhattan statua wolności darmowy prom taksówka wodna

A czy Wy znacie tego typu słowa? Podajcie w komentarzach. Chciałabym poznać ich więcej, bo pewnie nie zdążyłam wszystkich wyłapać, albo zapamiętać.

wtorek, 25 września 2018

sukienka za 5 dolarów z nowojorskiego lumpeksu - jak się ubrać do Central Parku


lira korbowa central park nowy jork piknik hurdy-grudy
W modzie nowojorskiej podoba mi się to, że nie ma w niej zasad. Zakładasz na siebie cokolwiek, wychodzis z domu i nie czujesz na sobie dziwnego wzroku innych osób. W upalne lato spotyka się ludzi w puchowych kurtkach i ciężkich buciorach, w śnieżycy eleganckie kobiety w szpilkach, jadąc metrem mam przekrój mody z całego świata, wszystkich sezonów i lat. Nowojorczycy ubierają się nie zważając na sytuację ani wygodę albo właśnie czasem zakładają coś wyłącznie ze względu na wygodę. Ważne, żeby dobrze się w tym czuć, bo wtedy wygląda się najlepiej.

Mnie zawsze wydawało się, że powinnam trzymać się jakichkolwiek zasad. Ważny jest mój komfort, więc zwaracam uwagę na pogodę czy sytuację. Przeraża mnie myśl o tym, że mam do przejścia więcej niż 200 metrów a na sobie szpilki. Wtedy biorę buty na zmianę albo rezygnuję z obcasów. Czasem mam ochotę założyć kozaki do letniej sukienki, ale myślę, że to nie wypada a poza tym będzie mi za gorąco, mimo że podoba mi się ten zestaw. W NYC nauczyłam się tego, że takie sporadyczne niezwracanie uwagi na sytuację jest całkiem ciekawym, nowym doświadczeniem i zainspirował mnie do zmiany podejścia w tym temacie.


manhattan piknik w central parku wiosna w nowym jorku

Jednej letniej niedzieli spacerowaliśmy po Central Parku. To miejsce chyba zawsze będzie mnie zadziwiać. W środku naprawdę są dzikie, odosobnione i spokojne zakątki. Można odetchnać od całego zgiełku, wyciszyć się. Można też poobserwować ludzi, których przewijają się tam tysiące i każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju.

sukienka w kwiatki z lumpeksu za 5 dolarów

Najbardziej podobają mi się duże polany, z których rozpościera się widok na ściany drapaczy chmur otaczające park. Taki kontrast sprawia, że widzimy cały ten ogrom Manhattanu, gigantyczne budynki a jednocześnie jesteśmy na środku łąki otoczonej drzewami, w ciszy i spokoju. Te równiusieńkie ściany Central Parku stworzone z wieżowców to coś, w co nie mogłam uwierzyć, póki nie zobaczylam na żywo. Z góry wygląda to jeszcze lepiej. 

top of the rock najlepszy na manhattanie
      widok z Top of the Rock

W świąteczny, letni dzień na każdej mniejszej i większej polanie można spotkać setki odpoczywających osób. Wiele z nich robi sobie pikniki. Spotyka się na nich nie tylko rodzina i najbliżsi, ale miałam wrażenie, że widzę spotkania znajomych z pracy, a niektórzy w nich uczestniczący są bardzo odświętnie ubrani. I właśnie tutaj miałam chwilę refleksji. Ja zazwyczaj na tego typu wypady, jak piknik w parku, zakładałam wygodne ciuchy, takie, żeby dobrze było mi w nich siedzieć, żeby za bardzo się nie wymiąć i nie pobrudzić od ziemi, czy trawy. Podchodzę do tego praktycznie, a Nowy Jork zainspirował mnie do tego, że na piknik można wystroić się w białą sukienkę i obcasy, albo nawet w eleganckie spodnie i marynarkę. Nie przejmować się wpadającymi w ziemię szpilkami, wymiętą spódnicą i trawą na ubraniu. Może dla Was to całkiem normalne, jednak ja potrzebowałam takiej inspiracji, żeby otworzyć swój umysł na to, co wiedziałamod dawna - że moda jest dla mnie a nie ja dla mody.

central park nowojorski lumpeks ciuchland ciucholand tanie ubrania

Na zdjęciach mam na sobie sukienkę z nowojorskiego lumpeksu. Dorwałam ją za 5 dolarów! Uwielbiam sukieki w kwiaty, a ta ma wyjątkowo ładne kolory i podkreśla talię. W NYC jest bardzo dużo ciuchlandów i tak zwanych thrift store'ów, czyli sklepów z używanym WSZYSTKIM. Niektóre z nich wyglądają jak śmietniki, ale można dzięki temu wygrzebać tam prawdziwe perełki za grosze.

Wy też podróżując po innych krajach poszukujecie lumpeksów z nadzieją na znalezienie czegoś niepowtarzalnego?


piątek, 7 września 2018

prosty przepis na zdrowy sok z owoców czarnego bzu



co można zrobić z dzikiego czarnego bzu

Jak już nie raz wspominałam na blogu i na instagramie, jedną z moich ulubionych, o ile nie ulubioną, rośliną leczniczą jest czarny bez. Wiosną z jego kwiatów robię syrop (przepis), a późnym latem zbieram owoce i robię z nich sok, który później dolewam do herbaty albo rozrabiam z wodą. Ma bardzo dużo witaminy C i poprawia odporność. A znaleźć go możemy różnych krzakach i zaroślach, na obrzeżach lasów i przy drogach, ale tych ostatnich z wiadomych przyczyn nie polecam.

Czarny bez należy zbierać w momencie, gdy są dojrzałe, czyli czarne. Bardzo łatwo przegapić ten moment i wtedy zaczynają opadać, co uniemożliwia zbieranie, ale w takiej sytuacji można poszukać innych krzewów, ponieważ bez nie dojrzewa idealnie w tym samym momencie. Czasem wystarczy, że rośnie w jakieś zacienionej dolince, albo w innej części Polski i dopiero zaczyna dojrzewać, kiedy gdzie indziej już opada. Mnie w tym roku udało się utrafić idealnie.

właściwości czarnego dzikiego bzu

Owoce zbieram razem z gałązkami, oczyszczam i mrożę, ponieważ dziki bez sam w sobie jest trujący i trzeba go poddać obróbce termicznej, wtedy traci toksyczne właściwości. Po co najmniej dobie w zamrażalniku wyjmuję go i póki jeszcze owoce są zmrożone pocieram delikatnie w rękach całe kiści, żeby bez trudu odczepiły się od gałązek. To mój sposób, wymyślony z lenistwa, bo nie wyobrażam sobie odrywania pojedynczo tych małych, miękkich owocków.

Przepis na sok:

- oczyszczone, przemrożone owoce bzu, oddzielone od gałązek;
- cukier i/lub miód (ilość zależy od preferencji).

Owoce wrzucamy do garnka i delikatnie podgrzewamy, aż zaczną puszczać sok. Później studzimy i można je delikatnie zblendować, wtedy łatwiej wyciśniemy z nich sok. Partiami odciskamy sok przez drobne sitko albo przez ściereczkę. Następnie gotujemy w garnku z cukrem, a miód dodajemy po lekkim ostudzeniu, żeby nie stracił swoich wartości. Pakujemy do słoiczków i gotowe. Jeśli mają dużo cukru, nie trzeba ich pasteryzować. Ja pasteryzuję, bo wolę mniej słodkie.

Taki sok jest świetny do herbaty, grzańca lub po prostu zmieszany z wodą.

chaszcze nad  sanem


środa, 15 sierpnia 2018

depresja przedślubna jest potrzebna

Wesele, wesele
 wy się weselicie,
pani młoda duma
 jakie bedzie zycie *

sukienka w kwiatki na poprawiny asos

Ślub dla kobiety jest całkowicie innym przeżyciem niż dla mężczyzny. I to nie tylko dlatego, że to kobieta zazwyczaj zmienia nazwisko i w związku z tym dowód, karty kredytowe, paszport i masę innych dokumentów. Ślub jest takim przeżyciem, bo to nie tylko zmiana stanu cywilnego i założenie obrączki, ale cały rytuał przejścia, wiążący się z ogromną ilością emocji do wyrzucenia z siebie, nowych odczuć do zaakceptowania, poukładaniem sobie na nowo w życiu tych wszystkich ważnych rzeczy, które warto robić i uświadomienie tych mniej ważnych, których już nie potrzebujemy. I to zazwyczaj my jesteśmy bardziej emocjonalne, my przygotowujemy się do tego dnia bardziej. Dawniej wiązało się to jeszcze z przeprowadzeniem się do męża, z oczepinami, po których kobieta traciła piękny długi warkocz na rzecz chowania włosów pod chustką, z wieloma przesądami i wierzeniami związanymi właśnie z panną młodą, zabawami weselnymi mającymi przygotować ją do cieżkiego życia, pracy, wychowywania dzieci i konfrontowania się z teściową oraz wieloma starymi pieśniami traktującymi właśnie o pannie młodej. Obecnie nie jest już tak straszne, ale nie da się ukryć, że to jednak na kobiecie bardziej skupiony jest ten dzień.

Większość dziewczyn od dziecka marzy o ślubie, jest to u nas w pewnym sensie zakodowane, że taka jest kolej rzeczy i nawet nie przyjmujemy do wiadomości, że mogłoby być inaczej. Znajomi naokoło się pobierają, przygotowują do ślubu, wesela, zastanawiają, może czasem wahają się, coś się tam w ich życiu ważnego dzieje, ale dopiero kiedy przychodzi moment naszego ślubu zaczynamy wszystko postrzegać inaczej, to wszysko co było gdzieś tam daleko i myśleliśmy, że nas nie dotyczy nagle przychodzi.

Kiedy ustaliliśmy naszą datę ślubu, bardzo się cieszyłam i nie mogłam już doczekać. Planowałam w myślach  jak będzie wyglądała suknia, dodatki, dekoracje. Myślałam, że to tak odległy jeszcze moment i nie zastanawiałam się nad ogółami. Teraz jestem dwa tygodnie przed swoim ślubem i wszystko wygląda trochę inaczej niż rok temu. Niby przygotowania, większość już ustalona, ale jeszcze tyle do zrobienia, a ja kompletnie nie mam do tego zapału, płaczę po kątach i najchętniej odłożyłabym ten ślub i całe wesele na kolejny rok. Chodzę przybita, sama nie wiem dlaczego i kiedy ktoś mnie pociesza reaguję agresywnie, najchętniej odciełabym się od całego świata, uciekła do ludzi, którzy nie wiedzą nic o mnie. Niedawno dowiedziałam się, że to całkiem naturalne i niektórzy nazywają to przedślubną depresją. Podobno dopada wiele dziewczyn, więc nie jestem wyjątkowa. Czytałam o powodach takiego stanu i często są to wahania, niepewnści co do wybranka lub stresu i przygnębienia z nadmiaru obowiązków. Jednak u mnie to coś zupełnie innego. Trudno mi to komukolwiek wytłumaczyć, jedynie najbliższe osoby, które też to przeżywały potrafią mnie zrozumieć. Nie chodzi o niepewność w decyzji, nie chodzi o nadmiar obowiązków, bo jest ich dużo, ale lubie organiować wydarzenia i czuję się w swoim żywiole. To jest uczucie, jakby spowodowane przepełnieniem emocjami. Od kilku tygodni podsumowuję swoje życie, wspominam, analizuje, rozmyślam, chodzę, płaczę i nie mogę skupić się na niczym konkretnym. Gnębię się tym, co mogłam zrobić inaczej, by zaraz uświadomić sobie, że przecież gdybym coś zmieniła, nie byłabym w tym miejscu, w tym czasie, w miejscu i czasie, który tak kocham. Ślub jest dla mnie momentem przejścia. Możecie mi mówić, że nic nie zmienia i tak dalej, ale ja wiem, że zmieni wiele w mojej świadomości. Taki rytuał przejścia, dopiero w tej chwili będę czuła, że to koniec dzieciństwa, bo od teraz to ja zakładam swoją rodzinę. To piękne, ale tak poważne wydarzenia muszą kipić emocjami, inaczej się tego przejść nie da.

sukienka asos dla panny młodej

Wiele o znaczeniu tego wydarzenia mogą opowiedzieć ludowe pieśni, przyśpiewki i wierzenia. I dopiero teraz zaczynam rozumieć dlaczego praktycznie każda stara pieśń weselna dotyczy panny młodej i jest smutna. Kiedyś tłumaczyłam to sobie tym, że wiele ślubów było na przymus, bez miłości, ale teraz wiem, że nawet jeśli się kocha, a może właśnie dlatego, myśląc o tym dniu napływają do oczu łzy. I nie są to ani łzy szczęścia, ani smutku, tylko płynne emocje, które muszą mnie uwolnić przed tym nowym etapem.

Od dawna znałam i śpiewałam sobie różne stare pieśni weselne i okołoweselne. Podróżując po wioskach i badając stare zwyczaje zawsze bardzo interesuje mnie temat pieśni weselnych, oczepinowych i tych śpiewanych przed wyjazdem do ślubu.  I to własnie te ostatnie mają tutaj najwieksze znaczenie emocjonalne. Często pojawia się w nich motyw odstąpienia od rodziny, pożegnania się z rodzicami, rodzeństwem i zwierzętami a nawet przedmiotami w domu. Pojawia się też motyw oddania kluczy do rodzinnego domu. Bardzo często w pieśniach panna młoda zwraca się do matki, żeby pomogła jej przejść przez ten ważny moment, bo trudno jej to wszystko samodzielnie zrozumieć i poradzić sobie z tym. Czasem woła mamę, żeby nie oddawała jej do tych obcych ludzi, że ona chce zostać u siebie, ma obawy przed życiem z teściową, dla ktorej, chcąc nie chcąc, zawsze będzie obcą osobą. Mało w tych pieśniach motywu samej miłości między wybrankami, mało opisu szczęścia po ślubie, a więcej smutku, łez, odwlekania tej chwili przez pannę młodą.

czółenka zamszowe ślubne buty

I już się temu nie dziwię. Bo to nie jest tak, że się tego swojego chłopaka nie chce i w ostatniej chwili się rozmyśla. To raczej wielkie znaczenie tej chwili zmusza nas do różnych przemyśleń i stresu związanego z samym tym wydarzeniem i ostatnią dla mnie rzeczą jest myslenie o moim przyszłym mężu, na to byl czas dużo wcześniej. Teraz egoistycznie myślę o sobie i o swoim miejscu w przyszłości.

A facet? Dla faceta to jest wszystko jasne i jest konkret. Wybrał sobie dziewczynę, ustalili ślub, więc czym się tu przejmować, o czym rozmyślać i czym się smucić. Trzeba robić swoje i iść dalej, budować dom, dbac o rodzinę. Patrząc racjonalnie trzeba się z tym zgodzić, ale ja nie chcę przechodzić tego inaczej, tak jest mi dobrze, bo daje mi to przygotowanie do dalszego życia, upust emocji i poukładanie w głowie tego wszystkiego. Uświadamia mi to jak ważne to dla mnie i nie chcę przejść obok, żeby jak najszybciej mieć to za sobą. Cieszę się, że przeżywam to tak intensywnie, bo to mi uświadamia jak bardzo mi zależy, jak kocham ten czas.

asos sukienka dla druhny

* fragment weselnej przyśpiewki lasowiackiej

wtorek, 12 czerwca 2018

różnie bywa z tą nowojorska modą uliczną

Dzisiaj przy okazji pokazania mojej stylizacji z jaskrawym swetrem, napiszę kilka słów o modzie w Nowym Jorku i przedstawię Wam swoje spostrzeżenia w tym temacie. Ciekawe, czy ci, co znają NYC zgodzą się ze mna, a ci co jeszcze nie byli, zainteresują się tematem tamtejszej mody. 

bedford dzielnica artystów mody i hipsterów

Wiecie jak to jest z tą słynną uliczną modą nowojorską? Mogę odpowiedzieć Wam jednym słowem: RÓŻNIE. Wiem, że to może mówić niewiele, ale naprawdę cieżko ją jakoś określić, zaszufladkować a już tymbardziej ocenić. Myślę, że najłatwiej byłoby podzielić NYC na kilka miejsc, które modowo wyróżniają się od innych. 

Moim ulubionym jest hipsterska, a nawet hipisowska dzielnica pomiędzy Queensem a Brooklynem - Bushwick oraz sąsiadująca z nią - Williamsburg. Te miejsca to skupiska starych magazynów, pełniących często funkcje mieszkań dla artystów, którzy porzucili gonienie za dolarem i życie w drogich apartamentach. Całe te dzielnice to mozaika rozmaitych murali i klimatycznych knajpek, lumpeksów i eksktuzywnych sklepów vintage pomieszanych z prawdziwymi magazynami i małymi zakładami pracy. Lubię to miejsce i chodzę tam głównie po to, żeby popatrzeć na ludzi, zainspirować się ich pomysłami modowymi, bo większość jest naprawdę oryginalna i awangardowa, a i często tak szalona, że mogłaby świetnie sprawdzić sie w roli stroju na bal przebierańców. Na Polskiej ulicy by to nie przeszło, przynajmniej nie bez spojrzeń innych.

Drugą z dzielnic hipsterskich, ale już bardziej eleganckich i gustownych jest wybrzeże Brooklynu pomiędzy Williamsburgiem a Greenpointem, przy Bedford Avenue. Kiedyś było to centrum polskiej dzielnicy, która obecnie przeniosła się w stronę Queensu, ponieważ mieszkania zaczęły drożeć, a zakłady pracy i zwykłe sklepy poprzemieniano w ekskluzywne butiki z ubraniami od projektantów i knajpki w których życie tętni całą noc, a wiele z nich mieści się na dachach ze wspaniałym widokiem na Manhattan. Tamtejsza moda sprawia wrażenie już bardziej przemyślanej i dopracowanej, gdzie nawet zwykłe klapki do wieczorowej sukienki tworzą świetną stylizację a nieumyte włosy w połączeniu z czerwoną szminką dają obraz zaplanowanego look'u pokazującego artystkę, po kolejnej nieprzespanej nocy twórczej.

sweter forever 21 ameryka nowy jork fluo uv

Ciekawym zjawiskiem jest podróżówanie metrem, które jedzie przez te wszystkie dzielnice i obserwowanie ludzi. Na stacjach przy Bushwicku zawsze wsiadają i wysiadają najdziwniej ubrani ludzie, reszta hipsterów dojeżdza do Bedford Ave a pozostali jadą gdzieś dalej na Manhattan.

Trzecim miejscem, w którym można zaobserwować nowojorską modę uliczną jest oczywiście Manhattan. To tam spotykamy ludzi ubranych klasycznie i elegancko, ale często też bardzo oryginalnie. Oczywiście te światy się mieszają i wszedzie spotykamy ludzi mniej lub bardziej zwracających uwagę na to co noszą. Jednak Manhattan kojarzy mi się już mniej z hipsterami i hipisami, a bardziej z najnowszymi trendami i kompletnie przemyślanymi stylizacjami. 
Ja najlepiej czuję się gdzieś pomiędzy, czyli na Bedford Ave. Lubię czasem zaszaleć, ale bez przesady, lubię najnowsze trendy ale łączę je z tym, co mi się podoba i zawsze zostanie we mnie coś z hipisa i coś z romantyczki. 

W USA czuję większą swobodę w ubieraniu się i to, co w Polsce jest dla mnie zbyt wyzywające lub zbyt rzucające się w oczy, albo po prostu niepratyczne w nowym Jorku noszę bez skrępowania i nie czuję się z tym źle. Po powrocie do Polski założyłam zwykłe klapki Adidasa, do tego spodnie z wysokim stanem i bluzkę odsłaniajacą brzuch i dekolt - niby nic, a jednak nie czułam się juz tak swobodnie jak tam. Sportowe klapki na miasto? Goły brzuch? Nawet się nad tym nie zastanawiałam, a jednak w Polsce miałam wrażenie, że rzuca się to w oczy i może w dużych miastach nie aż tak, ale w małych jednak czuć na sobie wzrok innych. Szczególnie, kiedy nie jest się już nastolatką z gimnazjum. Tak samo z dużymi, cieżkimi butami, albo kozakami w upał do letniej sukienki. To taki brooklyński akcent, który zapadł mi w pamięci i zainspirował, a jednak w Polsce rzadko spotykany. W naszym kraju nadal trzymamy się zasad, że jak lato to krótkie spodnie i sandały, a jak zima to kozaki i grube rajstopy. Tam te zasady nie obowiązują. Tam żadne zasady nie obowiązują.

fluo sweter krótki

Ogólnie ta różnorodność nowojorskiej mody ulicznej jest ciekawym do poobserwowania zjawiskiem i faktycznie jest tak, że wiele osób kompletnie nie zastanawia się nad tym co włożylo. To chyba zupełnie oddzielny temat, bo dzisiaj skupiłam się raczej na planowanych strojach.  Jednak nawiązując do tego nieprzejmowania się wyglądem, ja przez cały pobyt w USA nie znieczuliłam się na to i nadal uważam, że lepiej jest zachować chociaż trochę klasy wychodząc na ulicę. Wiele osób wygląda poprostu odrzucająco i ja w dalszym ciągu nie mogę się do tego przyzwyczaić.

A Wy co myślicie o moich spostrzeżeniach? Zgadzacie się z nimi, czy wręcz przeciwnie?

ulice brooklynu jest brudno


New York, Brooklyn

sweter: Forever 21
spodnie: Calzedonia
buty: Levi's

niedziela, 29 kwietnia 2018

najstarszy budynek w Nowym Jorku, o którym mało kto wie


Nowy Jork w czasie dłuższego pobytu trochę mnie przytłacza. Nie przepadam za życiem w wielkich miastach, z tej wyprawy czerpię dużo doświadczenia, ale czasami mam już dość tej betonowej dżungli, tłumów, tej samej architektury i hałasu. Na szczęście wystarczy wyjechać niecałą godzinę za Manhattan i już można zobaczyć inny świat, ale żeby chociaż na chwilę poczuć się, jak na wsi, jak na europejskiej wsi wystarczy wybrać się na Ridgewood do domu "The Vander Ende-Onderdonk House". Można tam choć przez moment zaznać niesamowitego spokoju, porozmawiać z interesującymi ludźmi lub po prostu posiedzieć w ogrodzie z kurami (tak!, kury w NYC!) i kotkiem. 


Jak pewnie większość w Was wie, Nowy Jork, a raczej Nowy Amsterdam (bo taka była jego pierwsza nazwa), został założony przez Holendrów. Pierwsze zabudowania Nowego Jorku powstały na Manhattanie, na obecnym Downtown, gdzie Holendrzy mieli swój port, a przez miasto przepływał nawet kanał, którym przemieszczali się, jak w swoich holenderskich miastach. Jednak obecny Nowy Jork, to nie tylko Manhattan, ale i cała okolica, w której dawniej żyło mnóstwo farmerów, była to głównie dzisiejsza dzielnica Queens. Wiele osób zapomina o innych częściach miasta i kiedy przyjeżdża turystycznie 90% czasu spędza na Manhattanie, a reszta to dojazd z lotniska i może Brooklyn. Przy dłuższym pobycie naprawdę warto odwiedzić inne dzielnice. 


Czytając o historii Queensu, natrafiłam na informacje o najstarszym budynku w Nowym Jorku, farmerskim, holenderskim domu pochodzącym z 1709 roku. Dom znajduje się na skrzyżowaniu Onderdonk Ave i Flushing Ave, a jego otoczenie sprawia, że kompletnie się go tam nie spodziewamy. Dookoła jest pełno magazynów i fabryk, i nie da się go nie zauważyć. 



Historia tego domu jest bardzo interesująca. Jego nazwa pochodzi od najdłużej mieszkających w nim właścicieli Vander Ende i Onderdonk. Vander Ende zbudował go z kamienia, cegły i drewna, jeszcze wcześniej stał tam drewniany dom należący do złotnika Hendrika Barentsz'a. Rodzina Vander Ende miała wiele dzieci i służących pomagających przy uprawie ziemi, wśród służby było także kilku czarnoskórych niewolników. Później długo mieszkałam w nim rodzina Onderdonk.


Po opuszczeniu domu przez ostatniego przedstawiciela rodziny Onderdonk, jego kolejni właściciele prowadzili tam rozmaite działalności. Był tam zakład szklarski, później stajnia należąca do służby, melina alkoholowa, biuro gospodarstwa szklarniowego, a w najbliższym nam czasie fabryka części zamiennych dla programu kosmicznego Apollo!


Niestety dom roku 1975 uległ niemalże całkowitemu zniszczeniu podczas pożaru. Zachowały się tylko kamienne i ceglane elementy, drewniane zostały odbudowane.


Obecnie w budynku znajduje się małe muzeum, można w nim zobaczyć stary wystrój mieszkań, meble, narzędzia, dekoracje. Poza tym znajduje się tam kilka znalezisk archeologicznych takich jak wyroby ceramiczne, gliniane fajki, przedmioty metalowe i skórzane. W muzeum znajduje się także wiele map przedstawiających dawny Nowy Jork i opisów historycznych.








Najbardziej w tym miejscu urzekła mnie atmosfera i pracujący tam ludzie, z którymi można było porozmawiać o historii miasta i ogólnie o życiu. I oczywiście zapach starego drewna, jak w skansenie. Ten zapach przeniósł nas na moment z zatłoczonego, betonowego Nowego Jorku do polskiej, sielankowej wsi. Nie holenderskiej, bo takiej nie znamy. Ale zapach drewna w starym domu widocznie wszędzie jest taki sam. W czasie naszego około godzinnego zwiedzania zdążyliśmy naprawdę odpocząć, zrelaksować się i nabrać sił na dalsze eksplorowanie Nowego Jorku. 



Za domem znajduje się piękny, duży ogród. Jedna jego część wygląda jak w ogrodzie botanicznym, jedna jak sad przy wiejskim domu, ze stołami jak na wiejskim festynie, a z tyłu rozciąga się ogromny trawnik. Szkoda, że do zwiedzania udostępniony jest tylko w weekendy i w środy, bo można by było się tam relaksować codziennie. Jeśli ktoś z Was byłby zainteresowany zwiedzeniem tego miejsca, zapraszam na stronę internetową, gdzie są szczegółowe informacje. Ja szczerze polecam, może nie tym, co do NYC przyjechali na tydzień, ale tym, co dłużej tu są i chcą odpocząć od zgiełku - na pewno!

Kurki za domem, to chyba bardzo rzadki widok w NYC!

Angielski półmisek porcelanowy z XIX wieku, znaleziony podczas wykopalisk wokół domu.

Cegły do budowy domu zostały przywiezione z Holandii!

Dajcie znać, jeśli też znacie jakieś ciekawe i mało znane miejsca w NYC, chętnie je odwiedzę. 

środa, 11 kwietnia 2018

przed ślubem nie odwiedzę żadnego salonu ślubnego



Nadszedł ten czas, w którym i ja powoli przygotowuję się do swojego ślubu i wesela. Niezwykle ważne wydarzenie dla wielu z nas, dla mnie liczy się o wiele mniej, niż sobie to dawniej wyobrażałam. Mam na myśli oczywiście wesele, a nie ślub. Myślałam kiedyś, że będę to przeżywać, stresować się, wszystko dokładnie szykować, rozmyślać i tylko to mieć w głowie. A tutaj wszystko dzieje się tak normalnie, spokojnie, większe znaczenie ma dla mnie sam ślub niż cała ta otoczka. Jednak zawsze o weselu marzyłam i nie chciałabym całkowicie z niego zrezygnować. 



Wydaje mi się, że jeśli naprawdę kogoś kochamy i jesteśmy zdecydowani z tą osobą spędzić resztę życia, nie przywiązujemy aż takiej wagi do wszystkich tych pierdół związanych z organizacją wesela. Zależy nam na tym, żeby goście dobrze się bawili, smacznie zjedli i żeby nie brakło wódki, a cała ta otoczka jakoś sama, na spokojnie się ułoży i nie trzeba kilkanaście miesięcy przed już biegać w stresie i szukać pierdyliarda niepotrzebnych rzeczy, żeby ten dzień ubogacić. Najlepiej byłoby zostawić gości i delikatnie się ulotnić, nie psując im zabawy.



Myślę też, że u mnie tak to wygląda, bo od dawna wiedziałam czego chcę w związku z tym dniem. Żyję już troszkę na tym świecie i zdążyłam w tym czasie siebie poznać. Zdążyłam też zdobyć doświadczenie w organizowaniu wydarzeń artystycznych i festiwali, co z pewnością sprawia, że jestem w stanie przewidzieć, co może mnie zaskoczyć, ale też wiedzieć na co zwrócić szczególną uwagę, a na co po prostu szkoda czasu, nerwów, czy zwyczajnie pieniędzy. 

Podstawową zasadą do tego, żeby wesele nie było dla nas przerażającym wyzwaniem, a przyjemnością i fajną zabawą, po prostu jest poznanie siebie. Jeśli szukasz gotowego pomysłu, a nie samej inspiracji, bo nie masz pojęcia czego chcesz, to znaczy, że kompletnie siebie nie znasz. Myślę, że to trochę, a nawet bardzo niebezpieczne, bo jak wyobrażasz sobie podejmowanie innych decyzji? Nie wiesz czego chcesz, a to znaczy też, że nie znasz siebie na tyle, żeby wiązać się z kimś na całe życie. Wbrew pozorom to takie proste, a łatwo się zgubić. 

Zauważyłam, że bardzo często przyszłe panny młode w salonach ślubnych i w internecie nie szukają inspiracji, a gotowego wzoru, idąc do salonu czekają na gotowe rady, albo chcą suknię taką samą, jaką widziały na wystawie, nie zważając na swoja figurę i typ urody. I zazwyczaj kończy się to kompletnym niezdecydowaniem i podejmowaniem decyzji bez przekonania, i bez pewności siebie. Myślę, że w sklepach i w internecie powinnyśmy szukać inspiracji, a nie ślepo wzorować się. Mieć w głowie plan i tylko go dopracowywać. Oczywiście warto pytać o rady, bo nie każdy zna się na wszystkim ale tylko po to, żeby lekko zmodyfikować swój pomysł. Nie możemy czekać, aż ktoś za nas coś zrobi, bo to nie będzie nasze, a przecież ślub jest nasz i naszego przyszłego męża, a nie koleżanek, ciotek i sprzedawczyń. 



Jasne, że w tym dniu wygląd jest bardzo ważny. Chcemy wyglądać perfekcyjnie, żeby czuć się najlepiej, ale niestety zauważyłam, że wiele dziewczyn ma z tym, szczególnie w tym dniu, ogromny problem. Wtedy przesadzają ze wszystkim, z krojem sukni, z makijażem, dodatkami i zamiast fajnej, młodej dziewczyny widzimy przy ołtarzu kogoś, kogo czasem nie możemy poznać. Stwierdziłam, że to wszystko wynika z nieświadomości siebie. Z nieświadomości swojej urody i swojej osobowości. Chcą często na siłę zrobić z siebie kogoś kim nie są, a kim chciałyby być. I to właśnie w ten jeden wyjątkowy dzień eksperymentują ze sobą i nie zawsze daje to pozytywny efekt. Pomagałam kiedyś znajomej wybierać sukienkę na wesele koleżanki, szukałam takiej, która podkreśli jej atuty i zakryje wady, a wtedy ona stwierdziła, że jest za młoda, żeby dobierać sukienkę do figury i wzięła tę najmodniejszą z wystawy. Dopiero po czasie stwierdziła, że to nie był najlepszy wybór, ale nie była siebie świadoma w tamtym momencie.

Bywałam na weselach, na których nie znałam wcześniej panien młodych. I ich wizerunek w białej sukni niczego mi nie mówił. Wyglądały jak tysiące innych panien młodych, nie widać było spod makijażu, fryzury i koronek nikogo indywidualnego. Cieżko było mi sobie je wyobrazić, jak wyglądają na co dzień. Były kopiami z salonów ślubnych. Piękne długie włosy zawsze ściśnięte w koku, spryskane grubą warstwą lakieru, żeby broń Boże nie przeszkadzały i nie rozwaliły się podczas całego dnia (a przecież nasza tradycja nakazuje pokazywać piękne długie włosy w czasie ślubu i wesela bo dopiero w czasie oczepin były one ścinane i chowane pod chustą), makijaż w fioletach, bo przecież trzeba umalować się inaczej niż zwykle, mocniej i bardziej wyraziście, mimo że na co dzień nawet tego koloru nie mamy w kosmetyczce, bo go nie lubimy i niezbyt nam pasuje. Suknia obowiązkowo z gorsetem bez ramiączek i bardzo sztywna, rozszerzana do dołu, bo przecież musimy pokazać całe ramiona, mimo że naszym największym atutem są zgrabne nogi i talia. I na szczęscie już coraz częściej odchodzi się od tych zwyczajów, w miastach nie spotka się już takich panien młodych. Widać, że są bardziej świadome tego czego chcą, ale jednak w mniejszych miejscowościach nadal to króluje, często przez nacisk rodziny, bo tak wypada, bo nie wypada skromniej. Zawsze dopiero na drugi dzieńń, kiedy udało mi się zobaczyć pannę młodą w normalnym stroju, zaczynała mi się ona podobać, widziałam jaka jest naprawdę i dostrzegałam jej naturalne piękno.

Zawsze myślałam, ze największym koszmarem przed moim ślubem będzie chodzenie po tych wszystkich salonach z sukniami, mierzenie, kręcenie nosem, szukanie, wybieranie stresowanie się. Jednak mijając kilka wystaw postanowiłąm, że do żadnego takiego sklepu nie wejdę, to tylko strata czasu, wybieranie na siłę, bo i tak nie znajdę niczego idealnego, nawet jeśli będzie w miarę ładna, to tylko w miarę. A ja nie chcę wygladać w miarę ładnie, tylko tak jak sobie to wymarzyłam. Do swojego wyglądu już od dawna podchodzę w sposób świadomy. Wiem, że nie każdy kolor jest dla mnie twarzowy, wiem, że nie każdy fason, nawet ten najmodniejszy, prosto z wybiegu musi pasować do mojej figury i to co w żurnalu wygląda wspaniale na modelce, na mnie wcale nie musi się tak prezentować. Wiem też, jaki makijaż mi pasuje, jakie kolory, jak nie przesadzić, jak podkreślić atuty i zakryć wady. Z tego właśnie powodu nie zajrzałam do żadnego salonu ślubnego, wybierając suknię. Sama ją zaprojektowałam, zwracając uwagę na uwydatnianie zalet i zakrywanie wad oraz na styl vintage. Szukałam inspiracji i porad odnośnie niektórych elementów, ale od dawna wiedziałam, jak ma ona wyglądać. Mamy też z przyszłym mężem w głowie dokładny plan wesela, jego styl, muzykę i dekoracje. Na pewno coś nas zaskoczy, ale tego uniknąć się nie da. Mamy jednak pewność, ża sami siebie nie zaskoczymy w sposób negatywny. 


To pierwszy wpis z cyklu weselnych, bo pewnie trochę ich jeszcze się pojawi. A Wy co sądzicie o tych moich przemyśleniach? Zgadzacie się, czy wręcz przeciwnie?

Nie bój się smutku, on daje równowagę.

Taki to teraz trochę dziwny czas mamy. Z jednej strony dużo spokoju, czasu z bliskimi, ze sobą, a z drugiej jakiś wewnętrzny niepokój...