poniedziałek, 21 stycznia 2019

pokora oznacza sukces - podsumowanie minionego roku


Nigdy nie biorę szczególnie pod uwagę końca i początku roku kalendarzowego, nie snuję postanowień, bo wiem, że i tak ich nie dotrzymam w tym momencie. Środek zimy to nie jest dobry moment na zmiany, dla mnie to zawsze moment obniżonej motywacji, który nauczyłam się "przeczekiwać", bo wiem, że wraz z pierwszymi mocniejszymi promieniami słońca i dniem trwającym dłużej niż do 18 dostanę nowej energii do tworzenia i działania. Dlatego nie zmuszam się i nie potępiam, a kumuluję energię, siłę, powoli uczę się nowych rzeczy, żeby wdrożyć je wiosną, po wyjściu z nory.

Mimo że nie traktuję zmiany cyferki w roku jakoś strasznie poważnie, to nawał tych wszystkich podsumowań minionego roku sprawia, że i ja takie małe podsumowanie sobie robię. A ten rok był chyba najbardziej szalony ze wszystkich lat życia, które pamiętam. Mnóstwo nowych doświadczeń, kilka ciekawych prac, prawie jedna trzecia roku spędzona poza Polską, a nawet poza Europą. Dużo poświęcenia dla bliskich i dla pasji, sprecyzowanie planów i celów. Były też porażki, które wiele mnie nauczyły i wyszły mi na dobre, więc traktuje je jak lekcje, których każdy potrzebuje a wielu brakuje, przez nieopuszczanie strefy komfortu. Nauczyłam się tego, że trzeba stawiać czoła sytuacjom, które nie są po naszej myśli, trzeba wyciągać wnioski, iść dalej, szukać tego, czego nas nauczyły. Dzięki wielu doświadczeniom nauczyłam się też i przede wszystkim pokory. I to właśnie ten czas był największą jej lekcją w moim życiu. Z roku na rok podchodziłam do życia coraz bardziej wyrozumiale, coraz delikatniej do trudnych sytuacji, ale jednak duże przeżycia w tym roku i wiele doświadczeń z ludźmi, z pracą oraz emocjami sprawiły, że nauczyłam się jej lepiej.  Nie jestem już dzieckiem, któremu wydaje się, że u stóp ma cały świat i wystarczy, że pojawi się w danym miejscu i dostanie to, czego chce. Że wszyscy będą tam na nie czekać. Zdaję sobie sprawę z tego, że nawet jeśli mam przekonanie o swojej wartości, to muszę jeszcze umieć to pokazać, udowodnić, odstąpić czasem komuś miejsca, pójść w gorsze inne i poczekać na swój moment. I co najważniejsze, wszystko to mogę osiągnąć nie samym przeświadczeniem o swojej wartości a ciężką pracą, czasem drogą naokoło, ustaleniem planu i realizowaniem go czynnie krok po kroku, z przystankami, które wiele mnie nauczą, z pokornym przyglądaniem się tym, który osiągnęli już wiele, uczeniem się od nich, podziwianiem, pytaniami i pracą.


Kiedyś byłam bardziej krytyczna, wydawało mi się, że wiele rzeczy zrobiłabym lepiej od innych. Tak, racja: WYDAWAŁO mi się i że zrobiłaBYM. Bo nie zrobiłam. Okazały się trudniejsze niż myślałam, albo po prostu mi się nie chciało. Dużo wymagam od siebie i od innych, ale im dalej idę, im więcej osiągam, im więcej robię, tym bardziej doceniam nawet najmniejsze staranie w innych i nawet te nieidealne twory, bo wiem, ile kosztują pracy, wysiłku i że nie zawsze mamy nastrój, czy możliwość, by zrobić coś perfekcyjnie. Cały czas się uczymy i czasem trzeba trochę odpuścić, zaakceptować to jakim jest życie, zaczerpnąć z tego i dalej nad sobą pracować. Im więcej robię, im więcej osiągam, tym więcej doceniam w innych i mniej krytykuję. Mam większą świadomość. Tak to działa.

Zauważyłam, że ludzie, którzy dużo w życiu osiągnęli i są tego świadomi zawsze są pokorni. Podziwiam ich. Potrafią ze spokojem odpowiedzieć na każde pytanie, wytłumaczyć, podejść z dystansem, nie pouczać. Potrafią też uwierzyć w drugiego człowieka, podbudować go i powiedzieć mu, że jasne, na pewno mu się uda to, do czego dąży, bo skoro jemu się udało, to każdemu może się udać. Nie jest przecież nikim wyjątkowym, nie uważa się za takiego. Też na początku wiele nie wiedział, też nie osiągnął tego od razu, też szedł krok po kroku, zatrzymując się czasem nie tu gdzie był cel. Z każdej takiej sytuacji wyciagał wnioski, uczył się i nie traktował jej jak porażki, a jak lekcję. Nie ma problemu wprost mówić o takich sytuacjach, bo nie boi się, że ktoś zwątpi w jego kompetencje, przez to, że przyzna się iż kilka lat temu coś mu nie wyszlo. Swoją cieżką pracą dostał to, do czego dążył. Nie czekał aż przyjdzie samo. Dlatego cenię takich ludzi i to od nich nauczyłam się najwięcej - nieoceniania, wysłuchiwania, pracy i pomocy. Nieupierania się przy swoim argumencie, a posłuchania tego, co inni mają do powiedzenia, nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy lub wiemy, że nie mają racji, nie negowania a jedynie wyrażenia swojej opinii lub opowiedzenie o swoim doświadczeniu, żeby pomóc. Czyli po prostu szscunku do drugiej osoby. Bo każdy ma swoje szanse, każdy może. A czasem spotykałam się z opiniami, że nie, nie dasz rady, już na to za późno, za trudne, nie masz wykształcenia w tym kierunku (sic!) i takie tam. Myślę teraz, że mówili to ludzie, którzy sami nie czuli, że są tam, gdzie chcieliby być i zniechęcali innych zamiast ich podbudować, bo im samym nie wyszło. Mieli w jednym palcu teorię i zero praktyki. Boją się przyznawać do błędów, bo twierdzą, że to ich przekreśli. To trochę przykre, ale tak już jest.

Chciałabym być, jak ci ludzie sukcesu, pokornie porodchodzić do wszystkiego, co dostaję. Uczę się tego z dnia na dzień i wyciągam wnioski z każdej sytuacji. Już nie boje się porażek, nie boje się mówić o wpadkach, bo to na nich buduje się sukces, to one motywują do cięższej pracy lub spojrzenia na sytuację z innej strony i poświęcenia się czemuś, w czym czujemy się lepiej.

To wszystko było największą lekcją życia, jakiej doświadczyłam do tej pory. To, że są ludzie którzy będą za mnie trzymać kciuki i to, że ci negujący moje działania nie są warci dużej uwagi, nie mogą sprawić, że się wycofam. To, że nie z każdym można się przyjaźnić, ale nie możemy też czuć urazy, bo wiele osób po prostu z jakiegoś powodu jest taka a nie inna. Jeśli nie daje sobie pomóc, to nie powinniśmy w to brnąć.

Zawsze rodzinę i przyjaciół stawiam na pierwszym miejscu, na drugim pasje. To to, co daje mi sens życia i w ostatnim roku górowało nad wszystkim. To wspaniałe, że tak się dzieje. Że ten szalony rok był własnie taki i że zakończył się spokojem i stabilizacją, jakiej potrzebowałam. Jestem wdzięczna za wszystkie lekcje, pokornie uczę się nowych rzeczy i doceniam w innych wiele więcej.



1 komentarz:

  1. Inspirujący wpis :D
    Sama często się nakręcam i nakładam na siebie presję. Ale na szczęście z roku na rok coraz rzadziej mi się to zdarza.

    OdpowiedzUsuń

Nie bój się smutku, on daje równowagę.

Taki to teraz trochę dziwny czas mamy. Z jednej strony dużo spokoju, czasu z bliskimi, ze sobą, a z drugiej jakiś wewnętrzny niepokój...