piątek, 20 stycznia 2017

nie mam postanowień noworocznych


Nowy Rok nigdy nie był dla mnie dniem postanowień. Nawet jeśli chciałam coś zmienić, polepszyć czy wprowadzić w życie, zazwyczaj szybko to porzucałam. Dlaczego? Bo pierwszy stycznia z żadnej strony nie jest dniem przełomowym, ta data nie znaczy tak naprawdę nic. Kiedyś, ten dzień był wcześniej i wiązał się z przesileniem zimowym i wydłużaniem się dnia lub później, oznaczając początek wiosny - to były jakieś symbole, impulsy dla nas, że wraca światło, idzie dobre, niedługo wiosna. Albo, że zaczyna się wiosna i życia będzie się odradzać. Teraz, to zwykły środek zimy.

Inną porą, w której postanowienia dla mnie także mają większy sens jest początek nowego semestru. Może z racji studiów, a teraz pracy, ponieważ zawsze jest wtedy zmiana zajęć, uprzedzona przerwą semestralną, w czasie której można coś uporządkować, zaplanować. I może dlatego, że zazwyczaj połowa/koniec lutego to moment kiedy robi się już cieplej, wychodzę ze swojej nory i zaczynam żyć, snuć plany na wakacje i cieszyć się nadchodzącą wiosną.

Kolejnym takim momentem może też być pierwszy dzień wiosny. Wtedy już dzień jest długi, a zima raczej nie powróci, więc nic nie wybije mnie z nowego rytmu życia.

W takim razie to głównie słońce i pora roku wpływa na chęć jakiejś zmiany, wejście w nowy etap. Może dlatego, tak wiele postanowień noworocznych jest niedotrzymywanych? Może trzeba dać sobie jeszcze trochę czasu, a nie w środku zimy na siłę coś zmieniać?

Jednak u mnie chyba najważniejszym przejściem i momentem w którym zaczynam wdrażać w życie swoje snute miesiącami plany jest koniec wakacji i powrót do pracy, do miasta, do mniejszej, czy większej rutyny. Wchodzę w ten etap z nową energią i motywacją. Przygotowuję się do tego przez całe lato, zbieram inspiracje, odpoczywam, planuję i pod koniec lata już czekam na ten moment kiedy zaszyję się w swojej norce i będę mogła tworzyć.

Dla mnie porami "przejścia",  kiedy naturalnie czuję, że to już czas na zmiany są: wyjście z nory oraz powrót do niej.

Ludzie w mieście są trochę zagubieni przez to, że nie żyją w zgodzie z naturą, z porami roku               i wędrówką Słońca. Brak im sezonowości. Tak naprawdę mogą przeżyć każdy dzień w roku tak samo i nawet zmiany pogodowe nie są dla nich czymś bardzo odczuwalnym. A jednak warto czasem się zatrzymać i zastanowić. Poczuć tę chwilę potrzebną na zmianę, a nie zmieniać czegoś tylko dlatego, że zmieniła się cyferka w kalendarzu stworzonym przez kogoś, albo, że ktoś powiedział tak w telewizorni. Tak będzie łatwiej.


niedziela, 8 stycznia 2017

kim jesteś?


Nie tak dawno skończyłam studia, znowu zmieniłam miejsce zamieszkania i jestem na etapie poszukiwania tego, co chciałabym w życiu robić najbardziej.  A chciałabym robić wiele rzeczy i wiem, że nie ograniczę się do wykonywania jednego zawodu, ale jednak konkretny zawód, ten, który lubię, i w którym czuję się dobrze, to poczucie pewnej stabilizacji. Nawet jeśli mam w jego wykonywaniu przerwy, to zawsze wiem, że jest dziedzina, w której się sprawdzę, i do której mogę wrócić. Daje mi to też swego rodzaju skonkretyzowanie tego, kim jestem. Bo wtedy, gdy ktoś mnie pyta, czym się zajmujesz, nie muszę odpowiadać robię, to i to, i jeszcze kiedyś robiłam coś innego. Nie muszę odpowiadać na serię pytań i patrzeć na dziwne miny rozmówcy. Chodzi mi tu głównie o osoby, z którymi nie znam się dobrze lub wcale. O takich ludzi, którzy pytają, by ocenić, by udowodnić coś, by skomentować i tylko czekają na odpowiedź mało konkretną, a będą mogli wtedy wyrazić swoją opinię i pouczać nas, młodych ludzi, którzy dopiero co wkraczają w dorosłe życie. 

Zauważyłam u wielu moich znajomych, że ci, który mają konkretny zawód i na pytania o niego, są w stanie odpowiedzieć konkretnie, jednym słowem, czują pewnego rodzaju dumę, że mogą się określić. Dodaje to pewności siebie i dowartościowuje. Z jednej strony, takie szufladkowanie się w pewien sposób może ograniczać, ale właśnie z tej drugiej strony daje nam całkowitą wolność. I można powiedzieć, po co patrzeć na to co pomyślą inni, trzeba robić swoje i żyć po swojemu. Tak. Ale skąd wynika niedowartościowanie? A właśnie stąd, że żyjemy wśród innych ludzi. Żyjąc samemu na przez całe życie od zawsze, nie znalibyśmy tego uczucia. A ta świadomość konkretnego zawodu, pozwala nam krótko i zwięźle odpowiedzieć na pytania dociekliwych osób i jednocześnie zamknąć temat dociekania, o to, co robisz po studiach. Daje nam też satysfakcję, że coś nam w życiu się udaje, coś do czego dążyliśmy. To uczucie zawsze jest dobre.

A czy nie jest podobnie w innych dziedzinach życia? Kiedy na przykład możemy określić się jako matka, żona, mąż, ojciec. O ile łatwiej przedstawić nam męża, niż chłopaka, czy kolegę. O ile konkretniej i poważniej to brzmi.

Wiem, że to jest jakieś uschematyzowanie życia, szufladkowanie ludzi. Ale dlaczego uważam to za ważne? Przede wszystkim - mam spokój, kiedy ktoś mnie zapyta, nie muszę się tłumaczyć, odpowiadam jednym hasłem. Mam też spokój, jeśli chodzi o pracę, bo wiem w czym jestem dobra i mam doświadczenie,  więc zawsze będę mogła to robić. Poza tym, sama czuję się z tym lepiej, że mimo, iż robię wiele rzeczy, to jednak mogę się określić w swoim zawodzie, który lubię i na który pracowałam całe studia. Dodaje mi to w pewien sposób pewności siebie, nawet przed samą sobą czuję się z tym lepiej. Dzięki temu mam też spokojny czas na rozwijanie swoich pasji, realizowanie planów i cieszenie się każdym dniem. 

Czasem trzeba skończyć poszukiwania i zatrzymać się na czymś, co sprawia nam przyjemność, dłużej się na tym skupić i dopiero po chwili wyruszyć dalej, z jakimś doświadczeniem. Łapanie wszystkiego po trochu może wprowadzić nas w niepokój.

Nie bój się smutku, on daje równowagę.

Taki to teraz trochę dziwny czas mamy. Z jednej strony dużo spokoju, czasu z bliskimi, ze sobą, a z drugiej jakiś wewnętrzny niepokój...