czwartek, 28 grudnia 2017

dlaczego nie dotrzymuję postanowień noworocznych


W zeszłym roku pisałam o tym, jak to jest z tymi postanowieniami noworocznymi i dlaczego tak trudno nam ich dotrzymać. Jest to dla nas najmniej naturalny czas na jakiekolwiek zmiany - środek zimy! Komu chciałoby się tak nagle wyłazić spod koca i lecieć na fitness. Zamiast czytać ulubioną książkę, rzucać wszystko i biec na kurs portugalskiego, czy robić jakieś dziwne, nowe dla nas rzeczy tak po prostu, nagle, w środku zimy.

Naturalnym dla nas momentem na zmiany jest coś zgodnego z cyklem przyrody lub z jakimś ważnym wydarzeniem w naszym życiu (rozstanie, przeprowadzka). Dużo prościej jest zacząć uprawiać sport kiedy zaczyna się wiosna, wydłuża się dzień i potrzebujemy zmian. Data Nowego Roku jest ustalona w sposób nienaturalny, dawniej Nowy Rok obchodzono w dniu przesilenia zimowego, kiedy słońce wygrywało walkę z nocą, dzień się wydłużał i miało to jakiś sens lub też na początku wiosny, kiedy świat budził się do życia.

O tym dokładniej pisałam w zeszłym roku (tu), a dzisiaj chciałabym skupić się na kwestii wdrażania postanowień. Mam swój sposób na to, żeby łatwiej było wykonać swój plan działania na kolejny dzień lub postanowienie na dłuższy czas. Chodzi po prostu o to, żeby zacząć wcześniej niż się planowało, żeby chociaż przygotować sobie "podłoże" do zrobienia czegoś. Wiem, że wydaje się trudne i nieosiągalne, ale tak naprawdę wystarczy maleńkie działanie i już jesteśmy ze wszystkim do przodu.

Kiedy miałam przygotować jakąś pracę na studia i planowałam pisać ją od rana, to już poprzedniego dnia przygotowywałam się do tego, szukałam źródeł, czytałam cokolwiek na ten temat w internecie, rozpisywałam "na kolanie", albo chociaż w głowie, wstępny plan, otwierałam edytor tekstu, żeby napisać pierwsze zdanie, lub przynajmniej układałam potrzebne materiały na biurku - niby nic, a naprawdę pomaga, bo na następny dzień siadamy do tego z jakimś planem działania, zamiast zastanawiać się, gdzie mamy książki i od czego zacząć. Oczywiście nie robiłam tak zawsze, bo często po prostu mi się nie chciało i przez to moje "pisanie od rana", wyglądało tak, że zbierałam się do tego pół dnia, a kiedy zasiadałam to dopiero planowałam. Nie mogłam się zmotywować właśnie dlatego, że przerażało mnie to, że nie wiem od czego zacząć i jak ugryźć temat.

Podobnie jest z każdym innym działaniem, planem czy postanowieniem i jedyne, czego się później żałuje, to to, że nie zaczęło się wcześniej, bo z dobrym przygotowaniem, budując coś konsekwentnie cegiełka po cegiełce jesteśmy w stanie w tym wytrwać długo, tyle ile chcemy. A to właśnie o wytrwanie, a nie samo zaczęcie nam chodzi najbardziej, prawda?

Powolne wdrażanie postanowienia sprawia, że staje się ono dla nas naturalną częścią życia. Gdybym tak z dnia na dzień podjęła jakąś decyzję bez przygotowania fizycznego, czy psychicznego to pewnie już bym to porzuciła. A tak, dopiero za dwa tygodnie nowy rok, a ja już jestem ponad miesiąc do przodu z moimi postanowieniami i mimo iż nie mam postanowień noworocznych to mogę z dumą stwierdzić w nowy rok, że jestem na lepszej pozycji niż ci, którzy dopiero coś planują. Bo zaczęłam wdrażać swoje działania wtedy, kiedy poczułam, że to TEN MOMENT.

Jeśli planujesz zacząć coś wdrażać od pierwszego stycznia, zacznij już kilka dni przed - przygotuj potrzebne rzeczy, poznaj miejsca, zapisz się lub zakup potrzebne materiały, sprawdź jak ci idzie, czego potrzebujesz, tak, żeby w dniu rozpoczęcia realizacji nic nie stanęło na przeszkodzie. I kiedy zaczniesz wcześniej, pierwszego stycznia będziesz już przy kolejnym dniu i z małą wprawą, wtedy trudniej będzie ci się złamać.

Czas i tak płynie, a może płynąć jednocześnie z realizacją naszych planów. Pomyśl, że gdybyś zaczął miesiąc temu, czasu upłynęłoby tyle samo a ty byłbyś już miesiąc do przodu z dietą, ćwiczeniami, angielskim albo pracą dyplomową. Czas i tak upłynie.

I ostatnia istotna rzecz, która mi pomaga to nie patrzenie na cel, a na drogę do niego. Cieszenie się z każdego stawianego kroku i skupianie w danym momencie właśnie na nim. To jak z chodzeniem po górach, kiedy patrzymy pod nogi, albo kilka metrów przed siebie, skupiamy się na drodze i nagle osiągamy cel. A kiedy od samego początku patrzymy na szczyt, wydaje nam się bardzo odległy, zaczynamy wątpić, sama droga nie daje nam satysfakcji tylko zmęczenie. Wtedy żyjemy tylko celem i omija nas to co najlepsze - omija nas nasze życie.


niedziela, 24 grudnia 2017

poczuj swoją magię świąt


W obecnych czasach wciąż spotykamy się z narzekaniem i krytykowaniem wszystkiego co nas otacza, od spraw politycznych, po styl życia znajomego. Narzekanie na współczesne pokolenia to odwieczny problem wszystkich epok i raczej tego nie unikniemy, ale czy naprawdę to wszystko tak bardzo nas interesuje, że musimy się tym przejmować, oceniać i przy każdej nadarzającej się okazji to wszystko wypominać?

Tak sytuacja co roku nasila się w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Ludzie krytykują konsumpcjonizm, choć sami kupują stertę potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy, brak czasu i życie w pośpiechu jest dla nich złe, ale nie potrafią inaczej, święta spędzają nie tak, jakby chcieli i co roku obiecują sobie, że za rok będzie inaczej, bardziej tradycyjnie i spokojniej, ale jeszcze nie udało im się do tego dojść, nawet jeśli wydaje im się, że święta spędzają lepiej niż rok temu, to dalecy są od przeżywania świąt w pełni, z całą symboliką, przesłaniem i sensem jaki ze sobą niosą. Teraz osiągnięciem jest spędzenie tego czasu z rodziną, bez kłótni, nie wspominając już o tym, że jeśli telewizor nie jest cały czas włączony to już w ogóle można nazwać sukcesem.

Dawniej do Bożego Narodzenia długo się przygotowywano. I nie chodzi tu tylko o przygotowania związane z chodzeniem do kościoła i odbieraniem tych świąt jedynie w kontekście religijnym. Bo jeszcze przed czasem chrześcijaństwa ta data miała ogromne znaczenie. Okolice dnia przesilenia zimowego to jeden z ważniejszych momentów cyklu rocznego. To moment, kiedy dzień zaczyna się wydłużać, słońce wygrywa walkę z nocą i świat niedługo zacznie się odradzać. Dawniej na wsi wszystko łączyło się z przyrodą, cyklem rocznym i każdy element przygotowań oraz przeżywania świąt miał sens związany ze stylem życia, pragnieniami, marzeniami i zasadami ówczesnych ludzi. Ważne było też to, że te poszczególne momenty i zwyczaje były zawsze przestrzegane, w odpowiedniej kolejności i nie można było powiedzieć, że w tym roku to mi się nie chce, bo groziło to nieurodzajem, staropanieństwem lub innymi nieszczęściami. I nawet jeśli teraz uważamy to za zabobony i nie wierzymy w przesądy to nie tylko o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi o to, by w życiu odróżniać dzień wyjątkowy od zwykłego, moment szczególny od codziennego. Nie sprowadzać każdego dnia do tego samego poziomu. Wtedy wpadamy w niebezpieczną rutynę, nie mamy na co czekać i życie nie daje nam satysfakcji. Oczywiście codzienność jest najważniejsza, bo jest najczęściej, ale to te święta i tradycje sprawiają, że człowiek jest kimś wyjątkowym na tym świecie.


Zwyczaje jakie panowały podczas obchodzenia świąt były stałą częścią przeżywania tych dni i nikt nie wyobrażał sobie zrezygnowania z nich. Trzeba było przygotować określoną liczbę potraw, odpowiednio udekorować dom, zadbać o zwierzęta, porozmawiać z drzewami w sadzie, skontaktować z duchami zmarłych, kolędować, zrobić sąsiadowi psikusa, powróżyć, pośpiewać, oznajmić pszczołom o świętach - to tylko niektóre ze zwyczajów, ale tworzyły one stały schemat. Fakt, że ludzie nie mieli dostępu do informacji z daleka sprawiał, że żyli w swoim świecie, pełnym magii zmieszanej z przyziemnymi stronami życia. Wielu z nas powie, że nie mieli oni innych rozrywek i w tym swoim zaścianku musieli wierzyć w te wszystkie wróżby, przesądy, wyznawać zasady narzucane przez starszych, bo byli zacofani i nie wiedzieli, ze można inaczej, musieli jakoś się rozerwać. A teraz jak jest? Jakie mamy możliwości rozrywki, a z jakich korzystamy? Co robimy w czasie świąt? Nasi przodkowie spędzali ten czas dużo ciekawiej i w bardziej urozmaicony sposób. Zaczynając już od adwentu, w czasie którego zajmowano się różnymi pracami domowymi, ponieważ w zimie w polu nie było nic do roboty a i nie wolno było jej ruszać, ponieważ w czasie adwentu ziemia spała, odpoczywała.  Dlatego prace domowe urozmaicano różnymi rozrywkami, zabawami, opowieściami i śpiewem. Spotykano się razem nie tylko po to, żeby było weselej.

Obecne święta maja wiele stałych elementów takich jak choinka, ozdabianie domów, kupowanie prezentów, przygotowywanie jedzenia, eleganckie stroje, jednak to wszystko nie jest jakoś określone, nie zawsze przykładamy się do tego a poza tym brakuje w tym wszystkim symboliki i przesłania. Nie umiemy powiedzieć po co to wszystko. Dawniej każda ozdoba, przesąd, zwyczaj miały swoje znaczenie, głównie związane z urodzajem oraz płodnością. I każdy o tym wiedział, nie obchodził        i nie robił czegoś o czym nie miał wiedzy. Więc pod tym względem dawniej ludzie byli mądrzejsi      i bardziej świadomi. Nie robili czegoś dlatego, że rodzina kazała, ale dlatego, że tego potrzebowali.

Również kolędy miały znaczenie funkcjonalne i przybierały formę życzeń do gospodarza, żeby był urodzaj lub do młodych dziewczyn, żeby w nadchodzącym roku wyszły za mąż. Nieżyczenie komuś dobrego mogło odwrócić się przeciwko nam, więc trzeba było życzyć. Z zamążpójściem wiązało się także wiele przesądów i wróżb, takich jak nasłuchiwanie po wieczerzy wigilijnej, z której strony szczeka pies - z tej strony będzie pochodził przyszły mąż, czy też wyjmowanie spod obrusa źdźbła - zielona oznaczało szybkie zamążpójście, były też wróżby z liczeniem drewna i wiele innych. To wszystko dostarczało rozrywki, ale dodawało także magii i wyjątkowości świętom. Wtedy święta były naprawdę magiczne i nikt nie musiał o tym mówić do nas z telewizora.

Więc o co tak naprawdę chodzi w całym tym czasie świąt? Chodzi o coś stałego w niestałości, o coś pewnego w niepewności. Bo nasze życie to ciągłe obawy o to, co będzie jutro, jak będzie wyglądał nadchodzący rok, co uda mi się osiągnąć w przyszłosci. Potrzebujemy czegoś stabilnego, jakiegoś zapewnienia lub odrobiny nadziej na to, że będzie dobrze.

Takie zasady według, których ludzie żyli, dawały coś stałego, a wróżby i przesądy dawały nadzieję     i wiarę, że plany się spełnią i w przyszłości się powiedzie. Bez jakiejkolwiek stałości jest ciągły niepokój. Poczuj swoją magię świąt.


sobota, 2 grudnia 2017

burak cukrowy


Większość z nas na co dzień używa cukru. Do słodzenia kawy, herbaty, do ciast i deserów, ale rzadko zastanawiamy się nad tym, jak smakuje roślina, z której on pochodzi. W Polsce większość cukru, jaki jest dostępny w sklepach pochodzi z buraków cukrowych i jednocześnie burak ten jest jednym z najistotniejszych elementów polskiego rolnictwa. Paradoksalnie, kiedy chciałam upiec buraczane ciastka w mieście miałam ogromny problem ze zdobyciem tego warzywa. W końcu przywiozłam ze wsi, alternatywą jest też podpytanie w cukrowni.

Burak jest warzywem od dawna wykorzystywanym w kuchni polskiej. Już według słowiańskich wierzeń był symbolem młodości, dawał długowieczność
i urodę. Jest w tym wiele prawdy, ponieważ ma on właściwości antyoksydacyjne, ale też wzmacniające odporność, zawiera wiele minerałów i witamin.


Korzystając z sezonu postanowiłam wypróbować kilka przepisów z burakiem w roli głównej, których próbowałam kiedyś i ich smak został w mojej pamięci.



Ciastka z buraka cukrowego


Składniki:

- średniej wielkości burak cukrowy

- 1 łyżeczka proszku do pieczenia

- 1 jajko

- mąka (tyle, żeby ciasto nie było zbyt klejące i dało się z niego formować ciasteczka, niecały kilogram) 


- łyżka maku

Buraka należy obrać i pokroić w dużą kostkę, zalać wodą i ugotować do miękkości, wystudzić, zetrzeć lub zblendować. Następnie połączyć wszystkie składniki z burakiem i uformować ciasteczka. Można posmarować je roztrzepanym jajkiem i posypać makiem. Pieczemy w temperaturze 150 stopni, aż się zarumienią. 




Buraczak lubelski
Składniki:
- 2 duże buraki cukrowe lub trzy mniejsze (w sumie około 2 kg)
- 3 jajka
- 3 dkg drożdży
- szczypta soli
- szklanka wody, w której gotowaliśmy buraka
- pół szklanki cukru
- 2 i pół szklanki mąki pszennej tortowej
- 4 łyżki kwaśnej śmietany
- 10 dkg masła
- mak
Tak samo, jak w poprzednim przepisie, buraka należy obrać, pokroić i ugotować do miękkości. W szklance wody, w której gotowaliśmy buraka rozpuszczamy masło a w lekko ostygniętej drożdże i dokładnie mieszamy. Następnie dodajemy przesianą mąkę, cukier, buraka startego na dużych oczkach tarki, śmietanę oraz 2-3 łyżki maku. Ciasto mieszamy a następnie wylewamy je na dużą blaszkę wysmarowaną masłem i wysypaną bułką. Wierzch posypujemy makiem. Przykrywamy 
i odstawiamy w ciepłe miejsce na 15 minut do wyrośnięcia. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni około 90 minut. 



 Syrop z buraka

Składniki:

- burak cukrowy

- woda

Takim syropem nasze prababcie słodziły kawę zbożową, kiedy cukier był niedostępny. Smak takiej kawy jest wyjątkowy i na długo zostaje w pamięci.

Buraka obieramy, kroimy w drobną kostkę, zalewamy wodą i gotujemy. Gotujemy około 1,5 godziny, w razie potrzeby dolewając wodę. Następnie wyjmujemy z wody buraka i gotujemy wodę dalej, aż uzyskamy oczekiwaną konsystencję. Mój syrop ma konsystencję miodu, mogę nim słodzić herbatę, kawę zbożową lub jeść z chlebem, jak miód. Im dłużej gotujemy, tym bardziej jest gęsty i przypomina karmel. 


Smak potraw z buraka na długo zostaje w pamięci. Jest specyficzny i nie każdemu może przypaść do gustu, jednak w tych potrawach mieści się część naszej kultury ponieważ jadali je nasi przodkowie, więc warto ich spróbować.

czwartek, 30 listopada 2017

futrzak


Szukając w sklepach czapki zimowej, natknęłam się na mnóstwo kolorów, fasonów i matriałów, ale nie mogłam znaleźć zwykłej, dobrej jakościowo, wełnianej, ciepłej czapki. Większość tych sieciówkowych to akryl, bez dodatku wełny. I co z tego, że jest ładna, jak nie grzeje? Inne czapki, nawet jeśli z domieszką wełny, to znowu z napisami, błyszczącymi ozdobami. Potrzebuję czapki w neutralnym kolorze i fasonie, która będzie pasowała zarówno do kurtki, jak i do płaszcza. Poszukiwania nadal trwają a tymczasem znalazłam takiego oto futrzaka.


Futrzana opaska na głowę to świetna alternatywa dla zwykłych czapek. Tę mam z lumpeksu, za jakieś 2 złote, jest od środka podszyta polarem i naprawdę bardzo ciepła. Nie jest uniwersalna i nie do wszystkiego pasuje, ale na pewno wygląda oryginalnie i od czasu do czasu mam ochotę ją założyć. Oczywiście jest ze sztucznego futerka i żaden lisek nie ucierpiał przy jej tworzeniu. Niedawno doceniłam ją z jeszcze jednego powodu - można wysoko związać włosy. W czapce kucyk albo koczek dziwnie odstaje.


wtorek, 31 października 2017

sezonowość


Jesień kojarzy się z kolorowymi liśćmi, długimi wieczorami, ciepłym kocem, herbatą z miodem, melancholią czy coraz zimniejszymi dniami. Mimo stopniowej utraty sezonowości nadal, nawet żyjąc w mieście, da się odczuć zmiany pór roku, pogody, nastroju z tym związanego oraz zmiany czynności. Podobno można spotkać ludzi w nawet w Polsce, którzy nie mają w ogóle butów zimowych, czy ciepłej kurtki, bo z parkingu podziemnego w firmie przemieszczają się do garażu w domu, po prostu nie potrzebują długo chodzić na mrozie, ale jednak większość z nas zmienia garderobę co sezon i odczuwa też inne zmiany budujące w nim poczucie rocznego cyklu.

Zupełnie inaczej jest, kiedy żyjemy na wsi lub przynajmniej w domu z ogrodem. Tam sezonowość jest na każdym kroku widziana w przyrodzie, ale też zmusza nas do konkretnych obowiązków. Lubię myślami wracać do dawnych czasów a nawet przenosić się do tych znanych mi jedynie z opowieści, kiedy ludzie żyli według rytmu wyznaczanego przez pory roku. Ważne momenty naznaczane przez naturę z czasem zaczęli zaznaczać w kalendarzach jako swoje święta. Wszystko głęboko wiązało się z corocznym cyklem i było niesamowicie ważne do uczczenia. W związku z tym, dla mnie jesień to nie tylko długie melancholijne wieczory spędzone pod kocem, ale także obserwowanie natury i świętowanie poszczególnych elementów. Zaczyna się od zbiorów plonów, grzybów, robienia przetworów i zbierania zapasów na zimę. Oczywiście nie musimy tego teraz robić, w sklepach o każdej porze dnia i nocy możemy kupić co tylko chcemy, ale jednak wielką satysfakcje sprawia przygotowywanie zapasów, przetworów, suszonych ziół i owoców, zbieranie grzybów. Takie swoje własne produkty zawsze wyjmuję kiedy mam gości, żeby poczęstować ich czymś domowym. Dla mnie jest to o wiele cenniejsze niż najdroższy kupny produkt.


Podtrzymuję sezonowość i można ją spotkać w moim życiu i w domu. Nie opuszcza mnie w żadnej chwili i mój świat kręci się wokół roku obrzędowego, związanego właśnie ze zmianami pór.
Bardzo odczuwam to jesienią, kiedy świat zaczyna zamierać a słońce przegrywa walkę z nocą. Musimy wtedy wykorzystywać to co mamy, czcić to co daje nam nadzieję na powrót ciepłych, długich dni. Cieszę się, że w naszym świecie można jeszcze choć odrobinę to odczuwać. 

Dzień się skraca, mamy środek jesieni. Dawniej nasi przodkowie obchodzili w tym czasie Święto Dziadów, wierzyli, że dusze zmarłych nas odwiedzają i chcieli je jak najlepiej ugościć, nakarmić, napoić. Cieszono się z ich obecności ale wiedziano, że miejsce zmarłych jest w zaświatach i nie dopuszczano do sytuacji, w której mogliby oni zabłądzić i pozostać na ziemi, ponieważ mogłoby to mieć zły wpływ na żyjących. Śmierć jest czymś naturalnym i kiedyś bardzo dobrze sobie z tym faktem radzono. Wszystko miało swój czas i swoje miejsce. Podczas Dziadów wcale nie umartwiano się, a cieszono i biesiadowano na grobach swoich bliskich. Nie bano się śmierci tak jak teraz i nie była ona unikanym tematem, była codziennością. 


W późniejszych czasach, już tych chrześcijańskich, na polskich wsiach śmierć także była traktowana jak coś zwyczajnego. Zawsze przekonuję się o tym zgłębiając teksty starych ludowych pieśńi pogrzebowych.  Przepełnione są nadzieją, wizją przejścia do innego świata i pożegnaniem z doczesnym. Nie wszystkie z nich są smutne. Obecnie staramy się unikać rozmów o śmierci, unikamy rzeczy niewygodnych, nie chcemy ograniczać się do sezonów i jemy to na co mamy ochotę wtedy kiedy mamy ochotę, ubieramy się niezależnie od pogody. Wydaje nam się, że tak jest łatwiej. Ale idąc dalej w tym kierunku może przestaniemy już na cokolwiek czekać, bo po co czekać, skoro możemy mieć coś od razu? 

Cieszę się, że w naszym klimacie sezonowość jest jednak mocno zaznaczona ze względu na duże różnice pomiędzy porami roku. Mamy na co czekać, mamy też dzięki temu impulsy na nowe plany, postanowienia i cele, co w dużej mierze buduje nasze życie. 

piątek, 20 października 2017

norweski sweter


Buszowanie po lumpeksach to nie tylko tani sposób na znalezienie oryginalnych ciuchów, ale także odrobina adrenaliny i satysfakcja, kiedy znajdę coś wyjątkowego. I tak właśnie jest z tym swetrem. Gdy tylko go zobaczyłam, od razu złapałam i nie wypuściłam już ze swoich rąk, aż do kasy. Wiedziałam, że zrobi furorę wśród znajomych i tych nieznajomych też.


Sweter jest niesamowity, ręcznie robiony, norweski. Są na nim ponaszywane kawałki materiałów tworzące domki i drzewka a nawet kościółek. I błyszczące koraliki. A cały sweter jest moherowy i pod słońce wygląda jak pleśń. Jest to chyba najcenniejsza zdobycz lumpeksowa, na równi z tym płaszczem. I kosztował jakieś 10 złotych i kupiłam go w Taniej Szafie w Wrocławiu. Zazwyczaj nie zdradzam swoich najlepszych miejscówek na "łowy", ale zrobię wyjątek, bo sklep jest godny polecenia i nierzadko można tam znaleźć coś wyjątkowego - na co dzień, na sesje zdjęciowe, coś w stylu vintage i rzeczy, które obecnie są na topie.



wtorek, 17 października 2017

przecier z płatków róży


Zapach dzieciństwa, zapach domowych pączków w tłusty czwartek, zapach starych perfum przywiezionych kiedyś z Bułgarii, zapach róży. Chciałabym do niego powracać częściej, najlepiej w formie do jedzenia, jednak zrobienie konfitur z róży do najprostszych nie należy. Sam proces robienia nie jest skomplikowany, jednak problemem może być dostęp do większej ilości jadalnych odmian, rosnących w miejscu oddalonym od zanieczyszczeń. Dlatego ta konfitura, a raczej przecier jest tak wyjątkowy i cenny.


Najlepszą jadalną odmianą jest róża pomarszczona rosa rugosa, ciemnoróżowa, rośnie często jako żywopłot. Zrywając płatki najlepiej od razu odcinać białe części płatków ponieważ są one gorzkie i lekko cierpkie, jednak podobno nie wszystkim to przeszkadza.

Na ucieraną konfiturę potrzebujemy:

- płatków róży (im więcej, tym lepiej)
- cukier (zależy od upodobań, około 2 razy więcej niż ważą płatki)
- odrobina soku z cytryny

Są różne sposoby na robienie konfitur z róży, ja preferuję ten ucierany. Wystarczy do płatków dosypać trochę cukru i utrzeć je w moździerzu lub makutrze. Ucieramy dokładnie, na gładką masę. Na koniec dodajemy troszkę soku z cytryny, żeby zachować kolor. Później takie konfitury możemy wykorzystywać na różne sposoby, najlepiej do pączków lub ciast. Zapach jet niesamowity.

wtorek, 27 czerwca 2017

polskie superfoods

 fot. Oliwia Czarniecka

Wszędzie czyta się o zdrowym odżywianiu i produktach zawierających szczególne właściwości, takich jak nasiona chia, algi, czy kokos, ale nie zastanawiamy się nigdy nad tym, w jaki sposób są one uprawiane oraz jaka drogę muszą przebyć, żeby trafić do nas. A jakby tak poszukać tych samych właściwości w roślinach rosnących w Polsce?
W prawie każdej części świata można znaleźć rośny, które zwierają potrzebne właściwości, aby człowiek miał zdrową i zrównoważoną dietę. Dostosowane to jest także do klimatu, jaki panuje w danym miejscu. I my, Słowianie także musieliśmy sobie dawniej radzić i jakoś przeżyć te tysiące lat, dlatego w diecie złożonej z polskich "superfoods" jest wszystko, czego potrzebujemy.
fot. Oliwia Czarniecka

Po co szukać daleko, płacić kilka razy więcej, jeść żywność z nieznanego źródła, która w czasie transportu traci nawet ponad połowę swoich właściwości, jeśli u nas mamy orzechy, czosnek niedźwiedzi, aronię, czarny bez, dziką różę, żurawinę, czosnek, cebulę, pietruszkę, różne kasze i wiele, wiele innych. Część z tych roślin możemy sobie wyhodować u siebie w ogródku, czy na balkonie i wtedy będziemy pewni, że są ekologiczne i naprawdę zdrowe. Przedstawię kilka moich ulubionych superproduktów oraz ich zagraniczne, popularne ostatnio odpowiedniki.

Miód, który spokojnie może zastąpić miód manuka.

Miód dobry na chore gardło, na przeziębienie wzmacnia układ odpornościowy, wspomaga organizm w walce z infekcjami. Możemy kupić go od sąsiada z pasieki a nie sprowadzać zza granicy, jest superproduktem w Polsce od zarania dziejów. Możemy znaleźć różne jego odmiany, od delikatnego lipowego, po wyrazisty gryczany. Ma on właściwości uodparniające, odtruwające, wzmacniające, działa nasennie i koi nerwy. Miodu można także używać kosmetycznie, świetnie goi spierzchnięte usta, drobne rany, działa kojąco na skórę.

Czosnek, czosnek niedźwiedzi ma właściwości podobne do moringi.

W walce z infekcjami skuteczny jest take czosnek niedźwiedzi, który posiada także właściwości przeciwnowotworowe, a przede wszystkim działa antybakteryjnie i przeciw wirusowo. Podobno zaobserwowano, że niedźwiedzie, po przebudzeniu się z zimowego snu jedzą właśnie te roślinę by uzupełnić niedobór witamin, stąd jego nazwa. Oczywiście zwykły czosnek na podobne właściwość, ale szukajmy na stoiskach tego polskiego, który pachnie czosnkiem.

Żurawina, jako zamiennik jagody goji.

Kolejną cenną dla mnie rośliną jest żurawina, a szczególnie sok z niej. Ma mnóstwo witaminy C, więc jest idealny na odporność, pomaga też przy diecie odkwaszającej organizm. Ja dolewam kieliszek soku o wody i mam z tego pyszny napój, można posłodzić go miodem, jeśli dla kogoś jest za kwaśny. 

Czarny bez, ma wiele właściwości, zastępuje wiele produktów.

Roślina, którą uwielbiam i bardzo często wykorzystuję oraz leczę nią z przeziębiania rodzinę i przyjaciół jest czarny bez, pisałam o nim już tutaj. Zaparzam z niego herbatki, robię syrop z kwiatów, który dolewać można do herbaty, do drinków, z owoców robię soki i nalewki. Bez działa silnie napotnie, obniża temperaturę ciała przy gorączce. Uwielbiam smak kwiatów, są delikatne i maja słodkawy zapach, za to owoce są intensywne w smaku i na surowo trujące, dlatego należy je wcześniej przemrozić. Produkty z tej rośliny wykorzystywane są też w kosmetyce.

Myślę, że warto poszukać czegoś zdrowego w swoim ogrodzie, w lesie, na łące. Każda szerokość geograficzna przystosowała swoją roślinność do swoich mieszkańców. Wszędzie ludzie potrzebują tego samego, zależy od klimatu, w jakich ilościach oraz od tego, co trudniej uzupełnić. W dzisiejszych czasach powinniśmy też zwracać uwagę na źródło, z którego bierzemy produkty, ponieważ z jednej strony mogą nam pomóc, a przez masową uprawę i nawożenie mogą także zaszkodzić. Znajdziemy mnóstwo książek i informacji w internecie o szczegółowych właściwościach tych i innych produktów, a jeśli mamy pewne źródło, możemy sięgać też po te zagraniczne superprodukty. Najważniejsze byśmy czuli się dobrze i widzieli, ze pozytywnie wpływają one na nasz organizm.

sobota, 10 czerwca 2017

lemoniada z dzikiego bzu


Czerwiec to najpiękniejsza pora roku, pod względem zapachów unoszących się w powietrzu. Nawet w centrum miasta nocą czuć dookoła zapach dzikiego bzu, akacji, róż i innych kwiatów. Dziki bez to, zaraz obok róży, moja ulubiona roślina kwiatowa, z której można robić przetwory. Od dawna kwiaty bzu suszę i robię z nich później napary na przeziębienie. Zapraszam znajomych, kiedy czują, że bierze ich przeziębienie i leczę, jak baba jaga. 

Od zeszłego roku robię syropy, które pakuję do słoików i butelek, i mam zapas na całą zimę. Syrop można dodawać do herbaty, do drinków, pić, jak syrop na gardło i robić z niego pyszną lemoniadę. Przyznam szczerze, że na pomysł z lemoniadą wpadłam po ostatniej wizycie w IKEA. Tam na stoisku spożywczym sprzedawane były syropy żurawiny i z kwiatów bzu, oraz do spróbowania były na ich bazie zrobione lemoniady. Smakowały identycznie, jak mój syrop. Pomyślałam: "kurcze, przecież ja tyle tego mam jeszcze z zeszłego roku!". Od razu w domu zrobiłam lemoniadę. Jest pyszna, orzeźwiająca, z lekką nutką słodkiego zapachu bzu. A przepis na niego banalny. Musimy jednak zacząć od przepisu na sam syrop. Moja wersja, sprawdzona kilkukrotnie wygląda tak:

Na syrop z bzu potrzebujemy:

1 kg cukru
2 cytryny
około 40 baldachów kwiatów bzu
2 litry wody

Gotujemy wodę z cukrem i dodajemy do niej sok z cytryn, jeśli chcemy, żeby syrop był mniej słodki, można dać więcej wody, jeśli chcemy, żeby był bardzo gęsty, dajemy 1 kg cukru na 1 l wody. Kwiaty bzu rozkładamy, najlepiej na balkonie, żeby opuściły je wszystkie robaczki i inni mieszkańcy oraz odcinamy grubsze, zielone gałązki. Kwiatów nie myjemy, ponieważ spłukalibyśmy wtedy cały pyłek, który jest najbardziej wartościowy, dlatego bez zbiera się w miejscu oddalonym od zanieczyszczeń oraz w suchy, słoneczny dzień. Gorący syrop odstawiamy, po czym wrzucamy do niego kwiaty, zostawiamy na 2-3 dni, codziennie mieszając. Później odcedzamy i zlewamy gotowy syrop do słoików, butelek. Można pasteryzować, ale sam cukier zabezpiecza przed zepsuciem, wiec nie jest to konieczne. 



Na lemoniadę potrzebujemy:

kilka cytryn (ja na 2 litry wody używam 2-3)
2 litry wody mineralnej niegazowanej
około 1/3 szklanki syropu z bzu (ilość w zależności od jego słodkości)

opcjonalnie: kostki lodu, liście mięty

Wyciskamy sok z cytryn, wlewamy do wody, dodajemy syrop, lód i gotowe. Jest to bardzo orzeźwiający i oryginalny w smaku napój, tania, ale nieco pracochłonna alternatywa do kupnych tych kupnych, jednak uważam, że warto poświęcić trochę czasu, żeby go spróbować. 

Zrobiłam też w tym roku na próbę powidło z kwiatów i zamierzam je dodawać do naleśników w połączeniu z dżemem truskawkowym. Robi się je podobnie jak syrop, jednak dajemy znacznie mniej wody i kwiaty muszą być bez jakichkolwiek gałązek, więc jest to bardzo pracochłonne. Ciekawa jestem, jak sprawdzi się w potrawach.



długi dżins


Czasem znajduję rzeczy, które od razu mi się podobają, ale jednak jakoś obawiam się ich kupna, wydają się staromodne i jakieś takie niepasujące. Ale później wracam do domu i myślę o stylizacjach jakie mogłyby z tą rzeczą powstać i wracam po nią. Tak było z tą spódnicą. Długa, dżinsowa, typowa. Ale pasek w talii, czarne body i stylizacja gotowa. Poleciałam po nią od razu po tym pomyśle i tylko trzymałam kciuki, żeby jeszcze wisiała w lumpeksie. Jak widać była i czekała na mnie.


Jej wadą jest to, że nie ma rozcięć i nie da się postawić w niej dużego kroku. Kiedy chcę szybko przejść przez jezdnię, wolę ją zakasać. Myślę jednak, że to bardzo kobiece i nie będę jej przerabiać. 



spódnica - secondhand - 4 zł
body - secondhand 1 zł
pasek - z szafy

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

kwiatowy płaszcz

Moje buszowanie po lumpeksach traktuję jak swego rodzaju sztukę. Staram się wyszukiwać rzeczy oryginalne, jedyne w swoim rodzaju, takie, których nie kupi się tak po prostu w sklepie. Nie lubię zakupów w zwykłych sklepach, ponieważ znajduje tam tylko to, co jest w tym momencie modne i w każdym sklepie jest praktycznie to samo. Ostatnio ograniczyłam moje kupowanie tam jedynie do markowych dodatków, torebek, butów i "bazowych" ubrań, czyli podkoszulek, spodni, czy zwykłych bluz. Jeśli chcę ubrać się oryginalnie i dodać coś w swoim stylu, szukam tego w ciuchlandzie. Dzięki temu stylizacja wygląda na dopracowaną i przemyślaną, a nie całą lumpeksową lub co gorsze, całą sieciówkową, jak z manekina na wystawie.


Ciuchlandowe zakupy są też dla mnie swego rodzaju rozrywką, bo nigdy nie wiem tak naprawdę po co przyszłam, co tam znajdę. To jak loteria. W czasach studenckich kupowałam tam w dużej mierze ze względu na mój studencki budżet, teraz już tak nie muszę, ale nadal wolę. Toż to nudne i mało twórcze, kupować coś gotowego, co wisi na wieszaku w 100 egzemplarzach i w każdym rozmiarze. Cóż to za wyzwanie wziąć, przymierzyć, zapłacić. Tutaj liczy się coś więcej. Moda jest sztuką. 

Płaszczyk, który mam na sobie jest swego rodzaju fenomenem. Kupiłam go za 10 zł i początkowo żałowałam tego zakupu. Zawalał mi szafę a ja nie byłam przekonana co do niego. Nie wiedziałam, czy wygląda tandetnie, czy wręcz przeciwnie. W końcu złożyłam go do prostej, czarnej stylizacji i... zrobił furorę. Kiedykolwiek w nim jestem, kobiety i dziewczyny zaczepiają mnie na ulicy, by go pochwalić i zapytać skąd go mam. Nie wspomnę już o znajomych, które chciały mi go zabrać...


Jest faktycznie oryginalny i dobrze uszyty. Tutaj zestawiłam go ze sportowymi butami, ale wolę stylizację minimalistyczną, a on w roli głównej.


buty - New Balance
spodnie - Calzedonia
plecak - Esprit
płaszcz - Rimini

piątek, 20 stycznia 2017

nie mam postanowień noworocznych


Nowy Rok nigdy nie był dla mnie dniem postanowień. Nawet jeśli chciałam coś zmienić, polepszyć czy wprowadzić w życie, zazwyczaj szybko to porzucałam. Dlaczego? Bo pierwszy stycznia z żadnej strony nie jest dniem przełomowym, ta data nie znaczy tak naprawdę nic. Kiedyś, ten dzień był wcześniej i wiązał się z przesileniem zimowym i wydłużaniem się dnia lub później, oznaczając początek wiosny - to były jakieś symbole, impulsy dla nas, że wraca światło, idzie dobre, niedługo wiosna. Albo, że zaczyna się wiosna i życia będzie się odradzać. Teraz, to zwykły środek zimy.

Inną porą, w której postanowienia dla mnie także mają większy sens jest początek nowego semestru. Może z racji studiów, a teraz pracy, ponieważ zawsze jest wtedy zmiana zajęć, uprzedzona przerwą semestralną, w czasie której można coś uporządkować, zaplanować. I może dlatego, że zazwyczaj połowa/koniec lutego to moment kiedy robi się już cieplej, wychodzę ze swojej nory i zaczynam żyć, snuć plany na wakacje i cieszyć się nadchodzącą wiosną.

Kolejnym takim momentem może też być pierwszy dzień wiosny. Wtedy już dzień jest długi, a zima raczej nie powróci, więc nic nie wybije mnie z nowego rytmu życia.

W takim razie to głównie słońce i pora roku wpływa na chęć jakiejś zmiany, wejście w nowy etap. Może dlatego, tak wiele postanowień noworocznych jest niedotrzymywanych? Może trzeba dać sobie jeszcze trochę czasu, a nie w środku zimy na siłę coś zmieniać?

Jednak u mnie chyba najważniejszym przejściem i momentem w którym zaczynam wdrażać w życie swoje snute miesiącami plany jest koniec wakacji i powrót do pracy, do miasta, do mniejszej, czy większej rutyny. Wchodzę w ten etap z nową energią i motywacją. Przygotowuję się do tego przez całe lato, zbieram inspiracje, odpoczywam, planuję i pod koniec lata już czekam na ten moment kiedy zaszyję się w swojej norce i będę mogła tworzyć.

Dla mnie porami "przejścia",  kiedy naturalnie czuję, że to już czas na zmiany są: wyjście z nory oraz powrót do niej.

Ludzie w mieście są trochę zagubieni przez to, że nie żyją w zgodzie z naturą, z porami roku               i wędrówką Słońca. Brak im sezonowości. Tak naprawdę mogą przeżyć każdy dzień w roku tak samo i nawet zmiany pogodowe nie są dla nich czymś bardzo odczuwalnym. A jednak warto czasem się zatrzymać i zastanowić. Poczuć tę chwilę potrzebną na zmianę, a nie zmieniać czegoś tylko dlatego, że zmieniła się cyferka w kalendarzu stworzonym przez kogoś, albo, że ktoś powiedział tak w telewizorni. Tak będzie łatwiej.


niedziela, 8 stycznia 2017

kim jesteś?


Nie tak dawno skończyłam studia, znowu zmieniłam miejsce zamieszkania i jestem na etapie poszukiwania tego, co chciałabym w życiu robić najbardziej.  A chciałabym robić wiele rzeczy i wiem, że nie ograniczę się do wykonywania jednego zawodu, ale jednak konkretny zawód, ten, który lubię, i w którym czuję się dobrze, to poczucie pewnej stabilizacji. Nawet jeśli mam w jego wykonywaniu przerwy, to zawsze wiem, że jest dziedzina, w której się sprawdzę, i do której mogę wrócić. Daje mi to też swego rodzaju skonkretyzowanie tego, kim jestem. Bo wtedy, gdy ktoś mnie pyta, czym się zajmujesz, nie muszę odpowiadać robię, to i to, i jeszcze kiedyś robiłam coś innego. Nie muszę odpowiadać na serię pytań i patrzeć na dziwne miny rozmówcy. Chodzi mi tu głównie o osoby, z którymi nie znam się dobrze lub wcale. O takich ludzi, którzy pytają, by ocenić, by udowodnić coś, by skomentować i tylko czekają na odpowiedź mało konkretną, a będą mogli wtedy wyrazić swoją opinię i pouczać nas, młodych ludzi, którzy dopiero co wkraczają w dorosłe życie. 

Zauważyłam u wielu moich znajomych, że ci, który mają konkretny zawód i na pytania o niego, są w stanie odpowiedzieć konkretnie, jednym słowem, czują pewnego rodzaju dumę, że mogą się określić. Dodaje to pewności siebie i dowartościowuje. Z jednej strony, takie szufladkowanie się w pewien sposób może ograniczać, ale właśnie z tej drugiej strony daje nam całkowitą wolność. I można powiedzieć, po co patrzeć na to co pomyślą inni, trzeba robić swoje i żyć po swojemu. Tak. Ale skąd wynika niedowartościowanie? A właśnie stąd, że żyjemy wśród innych ludzi. Żyjąc samemu na przez całe życie od zawsze, nie znalibyśmy tego uczucia. A ta świadomość konkretnego zawodu, pozwala nam krótko i zwięźle odpowiedzieć na pytania dociekliwych osób i jednocześnie zamknąć temat dociekania, o to, co robisz po studiach. Daje nam też satysfakcję, że coś nam w życiu się udaje, coś do czego dążyliśmy. To uczucie zawsze jest dobre.

A czy nie jest podobnie w innych dziedzinach życia? Kiedy na przykład możemy określić się jako matka, żona, mąż, ojciec. O ile łatwiej przedstawić nam męża, niż chłopaka, czy kolegę. O ile konkretniej i poważniej to brzmi.

Wiem, że to jest jakieś uschematyzowanie życia, szufladkowanie ludzi. Ale dlaczego uważam to za ważne? Przede wszystkim - mam spokój, kiedy ktoś mnie zapyta, nie muszę się tłumaczyć, odpowiadam jednym hasłem. Mam też spokój, jeśli chodzi o pracę, bo wiem w czym jestem dobra i mam doświadczenie,  więc zawsze będę mogła to robić. Poza tym, sama czuję się z tym lepiej, że mimo, iż robię wiele rzeczy, to jednak mogę się określić w swoim zawodzie, który lubię i na który pracowałam całe studia. Dodaje mi to w pewien sposób pewności siebie, nawet przed samą sobą czuję się z tym lepiej. Dzięki temu mam też spokojny czas na rozwijanie swoich pasji, realizowanie planów i cieszenie się każdym dniem. 

Czasem trzeba skończyć poszukiwania i zatrzymać się na czymś, co sprawia nam przyjemność, dłużej się na tym skupić i dopiero po chwili wyruszyć dalej, z jakimś doświadczeniem. Łapanie wszystkiego po trochu może wprowadzić nas w niepokój.

Nie bój się smutku, on daje równowagę.

Taki to teraz trochę dziwny czas mamy. Z jednej strony dużo spokoju, czasu z bliskimi, ze sobą, a z drugiej jakiś wewnętrzny niepokój...